poniedziałek, 16 września 2013

W BIBLIOTEKARSKIEJ SOCZEWCE: Laureaci Literackiej Nagrody Nobla



W tej rubryce będziemy prezentować wybitnych pisarzy noblistów, którzy w jakimś stopniu są związani z Polską, czy to z naszą literaturą, którą sobie cenią, czy to z naszymi pisarzami i poetami, z którymi współpracują podczas przekładów naszych utworów na ich ojczyste języki, czy też urodzili się na naszych ziemiach lub też ich utwory są znane z przekładów na język polski i wysoko w Polsce oceniane.

Dziś przedstawiamy Wam sylwetkę Seamusa Heaney-a.

Część 1 – Seamus Heaney

Seamus Heaney – najwybitniejszy poeta irlandzki, laureat Nagrody Nobla – z 1995 roku, nie żyje.

Urodził się w 1939 w rodzinie rolniczej, w Mossbawn w Irlandii Północnej.

Dom rodzinny wiejski, wierność tradycyjnym wartościom, ciepło i wzajemne zrozumienie bliskich sobie osób to ważny temat jego twórczości. Ta rodzinna spoistość kontrastowała z podziałami i animozjami życia społecznego Irlandii Północnej. Otwarty konflikt w Ulsterze spowodował, że Heaney wraz z rodziną przeniósł się do Republiki Irlandzkiej.

Na uwagę zasługuje fakt, że jego świadomość poetycka współkształtowana była przez lekturę poezji takich twórców jak Mandelsztam, Miłosz, Herbert.  

Jego kariera poety i profesora uniwersyteckiego potoczyła się błyskawicznie.

Debiut w 1966 roku „Death of a Natruralist” (Śmierć naturalisty), 27-letniego autora, spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem krytyki, zarówno angielskiej, jak i irlandzkiej, otrzymał za książkę trzy liczące się nagrody literackie.

Od Queen’s Univesity otrzymał stanowisko wykładowcy literatury angielskiej.

Rok akademicki 1970/71 spędził poeta w Berkeley jako gość Uniwersytetu Kalifornijskiego.

W 1975 pracuje już jako wykładowca w wyższej szkole pedagogicznej w Dublinie. W 1979 prowadzi w Stanach w Harvardzie „warsztat” dla młodych poetów, a następnie otrzymuje pięcioletni kontrakt na prowadzenie „warsztatu”. W wyniku świetnych rezultatów tej pracy już po dwóch latach działalności jego kontrakt zostaje zastąpiony stałą profesurą z tytułem Boylston Professor of Rhetoric and Oratory.

W 1989 angielski Oxford proponuje mu prestiżowe stanowisko Profesora Poezji.

W tym czasie rozlicznych zajęć uniwersyteckich (w Irlandii, Stanach Zjednoczonych i Anglii) jest też bardzo aktywny jako twórca. Pisze poemat Sweeney Astray, kolejne tomy poezji, zbiór szkiców literackich, przekłady poetyckie, współtworzy antologie dla nastolatków.

Z racji takiej aktywności i rangi twórczości cieszy się reputacją żywego klasyka poezji języka angielskiego.

Natomiast w Stanach Zjednoczonych dzięki swym wierszom zaliczany jest – obok Czesława Miłosza, Josifa Brodskiego i Dereka Walcotta – do wielkiego kwartetu poetów – obcokrajowców, zasilających literaturę amerykańską nowymi doświadczeniami i nowymi sposobami widzenia świata.

Stanisław Barańczak zachwycił się jego esejem o literaturze polskiej, jego szkicem o poezji Zbigniewa Herberta, a najbardziej jego wiedzą o poezji polskiej i chęcią bliższego jej poznania. Barańczak uważa, że „liryka nasza ma w Heaneyu - pomimo bariery językowej – jednego z najwnikliwszych na Zachodzie czytelników i że wywarła ona silny wpływ i na jego własną twórczość.

Poeta uważa, że można to dostrzec w tłumaczonych przez niego ja język polski wierszach.

Np.: Kopanie, Piosenka, Zbieranie jagód, Łyk wody.
!!! A teraz zgaście światło, wyłączcie wszelkie dźwięki i niech słowa przecinają powietrze…

Kopanie

Między kciukiem a palcem, przysadziste pióro

Tkwi ściśle w garści, jakby dłoń była kaburą.



Pod moim oknem – czysty i zgrzytliwy

Dźwięk ostrza szpadla, wbijanego w żwiry.

To ojciec, kopie. Patrzę z góry,



Póki napięty pałąk, grzbiet, znów się nie zegnie

Między grządkami kwiatów i dźwignie dwadzieścia

Lat temu, kiedy niósł się w tym samym rytmie pochyleń

Poprzez poletko kartofli, kopiąc.



Bucior usadowiony na krawędzi ostrza,

Trzonek jak dźwignia, wsparta o wewnętrzną stronę kolana,

Gdy ojciec wykorzeniał łęty, zanurzał błysk metalu

W ziemię, wyrzucał z niej młode kartofle, któreśmy zbierali,

Ciesząc ręce ich zimną twardością.



Na Boga, stary umiał obracać łopatą.

Całkiem jak jego stary.



Tyle torfu co dziadek naciąć w jeden dzień

Nie umiał żaden kopacz na torfowisku Tonera.

Raz przyniosłem mu mleka w butelce, zatkanej

Papierem zamiast korka. Wyprostował grzbiet,

By się napić, i zaraz pochylił się znowu,

Tnąc, odkrawając schludne bloki darni, odrzucając

Każdy przez ramię, docierając coraz

Niżej, gdzie dobry torf. Kopiąc.



Zimna woń ziemniaczanej pleśni, plask i chlupot

Płatów mokrego torfu, zwięzły chrzęst ostrza, kiedy

Przecięło żywy korzeń – wszystko to budzi się w mózgu.

Ale nie mam łopaty, nie mogę być taki jak oni.



Między kciukiem a palcem, przysadziste pióro

Tkwi w garści.

Nim będę kopał.
***
Piosenka

Uszminkowana panna, jarzębina.

Pomiędzy boczną drogą a szosą,

Na dalszym, zmokłym i kapiącym planie

Trzyma się na uboczu olszyna pośród sitowia.



Są błotne kwiaty dialektu

I nieśmiertelniki słuchu absolutnego,

I ta chwila, gdy śpiew ptaka jest prawie tożsamy

Z muzyką tego, co się dzieje.
***

Song

A Rowan like a lipsticked girl.

Between the by-road and the main road

Alder trees at a wet and dripping distance

Stand off among the rushes.



There are the mud-flowers of dialect

And the immortelles of perfect pitch

And that moment when the bird sings very close

To the music of what happens.
***

Zbieranie jagód

W końcu sierpnia potrzebna im była ulewa

I tydzień słońca, żeby zaczęły dojrzewać.

Wpierw jedna, lśniąca grudka fioletu pomiędzy

Zielenią i czerwienią twardych wciąż jak węzły

Innych. Jadłeś tę pierwszą, słodką jak zakrzepła

Na dnie kieliszka kropla wina: jeszcze ciepła

Krew lata, plamiąc język, budziła zuchwały

Głód zbierania. Czerwone atrament owiały

I głód słał nas – z bańkami, słojami – na skróty

Przez głogi, mokre trawy bielące nam buty.

Po obrzeżach kartoflisk, łąk, zagonów żyta

Krążyliśmy, aż bańka ciążyła, nabita

Warstwami jagód: na dnie – zielone, na górze –

Ciemne, wybałuszone baniasto i duże,

Jak oczy na talerzu. Pokłute prze głogi

Dłonie miało się lepkie niby Sinobrody.



Chowaliśmy jagody w oborze, na później.

Ale zawsze zdążyły szczurzoszarym puszkiem

Żarłocznej pleśni pokryć się jeszcze przed nocą.

Sok też cuchnął. W zerwanym z gałązki owocu

Słodki miąższ fermentował i kwaśniał. Co roku

Dławiły mnie te same łzy: to nie w porządku,

Że gnije, śmierdzi słodycz tak świeża, tak świetna.

I z nadzieją, że przetrwa, wiedziałem: nie przetrwa.
***

Łyk wody
Co rano przychodziła z wiadrami po wodę,

Jak stary, z pól niosący się w chwiejnych zakosach

Nietoperz: kaszel pompy, brzęk wiadra, powolne

Diminuendo plusku, kiedy woda rosła

Ku krawędzi – te znaki wieściły jej przyjście.

Pamiętam szary fartuch, odbitą miejscami

Białą emalię wiadra, pełnego przejrzyście

Po brzegi, drżenie głosu – skrzypiał tak jak ramię

Pompy. Nocami, słany przez pełnię znad dachu,

Wpadał w jej okno promień i kładł się na wodzie

Postawionej na stole. Z niej czerpię mój napój

Dziś, mojej posłuszeństwo ówczesnej przestrodze

Wypisanej na kubku: Wspomnij co godzina

Dawcę Darów, wpółstartej z glazury naczynia.


Warto zaznaczyć również, że Samus Heaney wraz ze Stanisławem Barańczakiem przetłumaczyli świetnie przyjęte „Treny”  Jana Kochanowskiego (The Laments, 1995).



Oprac.: mgr Gizela Sznajder
(na podstawie wstępu do: Seamus Heaney: 44 wiersze. Wybór. Przekład, wstęp i opracowanie Stanisław Barańczak.)


U nas w bibliotece dostępne:

- Heaney S.: Przejrzysta pogoda. Wiersze wybrane. Kraków: Znak, 2009. ISBN 978-83-240-1265-7



Więcej znajdziecie tutaj:


- Heaney i Barańczak

http://www.dekadaliteracka.pl/index.php?id=2322

- Niósł ze sobą Irlandię. Seamus Heaney nie żyje


- Wikipedia


- wiersze


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz