W tej rubryce
będziemy prezentować wybitnych pisarzy noblistów, którzy w jakimś stopniu są
związani z Polską, czy to z naszą literaturą, którą sobie cenią, czy to z naszymi
pisarzami i poetami, z którymi współpracują podczas przekładów naszych utworów
na ich ojczyste języki, czy też urodzili się na naszych ziemiach lub też ich
utwory są znane z przekładów na język polski i wysoko w Polsce oceniane.
Dziś przedstawiamy
Wam sylwetkę Seamusa Heaney-a.
Część 1 – Seamus Heaney
Seamus Heaney
– najwybitniejszy poeta irlandzki, laureat Nagrody Nobla – z 1995 roku, nie
żyje.
Urodził się w 1939 w
rodzinie rolniczej, w Mossbawn w Irlandii Północnej.
Dom rodzinny
wiejski, wierność tradycyjnym wartościom, ciepło i wzajemne zrozumienie
bliskich sobie osób to ważny temat jego twórczości. Ta rodzinna spoistość
kontrastowała z podziałami i animozjami życia społecznego Irlandii Północnej.
Otwarty konflikt w Ulsterze spowodował, że Heaney wraz z rodziną przeniósł się
do Republiki Irlandzkiej.
Na uwagę zasługuje
fakt, że jego świadomość poetycka współkształtowana była przez lekturę poezji
takich twórców jak Mandelsztam, Miłosz, Herbert.
Jego kariera poety i
profesora uniwersyteckiego potoczyła się błyskawicznie.
Debiut w 1966 roku „Death
of a Natruralist” (Śmierć naturalisty), 27-letniego autora, spotkał się z
entuzjastycznym przyjęciem krytyki, zarówno angielskiej, jak i irlandzkiej,
otrzymał za książkę trzy liczące się nagrody literackie.
Od Queen’s Univesity
otrzymał stanowisko wykładowcy literatury angielskiej.
Rok akademicki
1970/71 spędził poeta w Berkeley jako gość
Uniwersytetu Kalifornijskiego.
W 1975 pracuje już
jako wykładowca w wyższej szkole pedagogicznej w Dublinie. W 1979 prowadzi w
Stanach w Harvardzie „warsztat” dla młodych poetów, a następnie otrzymuje
pięcioletni kontrakt na prowadzenie „warsztatu”. W wyniku świetnych rezultatów
tej pracy już po dwóch latach działalności jego kontrakt zostaje zastąpiony
stałą profesurą z tytułem Boylston Professor of Rhetoric and Oratory.
W 1989 angielski
Oxford proponuje mu prestiżowe stanowisko Profesora Poezji.
W tym czasie
rozlicznych zajęć uniwersyteckich (w Irlandii, Stanach Zjednoczonych i Anglii)
jest też bardzo aktywny jako twórca. Pisze poemat Sweeney Astray, kolejne tomy
poezji, zbiór szkiców literackich, przekłady poetyckie, współtworzy antologie
dla nastolatków.
Z racji takiej
aktywności i rangi twórczości cieszy się reputacją żywego klasyka poezji języka
angielskiego.
Natomiast w Stanach
Zjednoczonych dzięki swym wierszom zaliczany jest – obok Czesława Miłosza,
Josifa Brodskiego i Dereka Walcotta – do wielkiego kwartetu poetów –
obcokrajowców, zasilających literaturę amerykańską nowymi doświadczeniami i
nowymi sposobami widzenia świata.
Stanisław Barańczak
zachwycił się jego esejem o literaturze polskiej, jego szkicem o poezji
Zbigniewa Herberta, a najbardziej jego wiedzą o poezji polskiej i chęcią
bliższego jej poznania. Barańczak uważa, że „liryka nasza ma w Heaneyu - pomimo
bariery językowej – jednego z najwnikliwszych na Zachodzie czytelników i że
wywarła ona silny wpływ i na jego własną twórczość.
Poeta uważa, że
można to dostrzec w tłumaczonych przez niego ja język polski wierszach.
Np.: Kopanie,
Piosenka, Zbieranie jagód, Łyk wody.
!!!
A teraz zgaście światło, wyłączcie wszelkie dźwięki i niech słowa przecinają
powietrze…
Kopanie
Między kciukiem a palcem, przysadziste
pióro
Tkwi ściśle w garści, jakby dłoń była
kaburą.
Pod moim oknem – czysty i zgrzytliwy
Dźwięk ostrza szpadla, wbijanego w
żwiry.
To ojciec, kopie. Patrzę z góry,
Póki napięty pałąk, grzbiet, znów się
nie zegnie
Między grządkami kwiatów i dźwignie
dwadzieścia
Lat temu, kiedy niósł się w tym samym
rytmie pochyleń
Poprzez poletko kartofli, kopiąc.
Bucior usadowiony na krawędzi ostrza,
Trzonek jak dźwignia, wsparta o
wewnętrzną stronę kolana,
Gdy ojciec wykorzeniał łęty, zanurzał
błysk metalu
W ziemię, wyrzucał z niej młode
kartofle, któreśmy zbierali,
Ciesząc ręce ich zimną twardością.
Na Boga, stary umiał obracać łopatą.
Całkiem jak jego stary.
Tyle torfu co dziadek naciąć w jeden
dzień
Nie umiał żaden kopacz na torfowisku
Tonera.
Raz przyniosłem mu mleka w butelce,
zatkanej
Papierem zamiast korka. Wyprostował
grzbiet,
By się napić, i zaraz pochylił się
znowu,
Tnąc, odkrawając schludne bloki darni,
odrzucając
Każdy przez ramię, docierając coraz
Niżej, gdzie dobry torf. Kopiąc.
Zimna woń ziemniaczanej pleśni, plask i
chlupot
Płatów mokrego torfu, zwięzły chrzęst
ostrza, kiedy
Przecięło żywy korzeń – wszystko to
budzi się w mózgu.
Ale nie mam łopaty, nie mogę być taki
jak oni.
Między kciukiem a palcem, przysadziste
pióro
Tkwi w garści.
Nim będę kopał.
***
Piosenka
Uszminkowana panna, jarzębina.
Pomiędzy boczną drogą a szosą,
Na dalszym, zmokłym i kapiącym planie
Trzyma się na uboczu olszyna pośród
sitowia.
Są błotne kwiaty dialektu
I nieśmiertelniki słuchu absolutnego,
I ta chwila, gdy śpiew ptaka jest prawie
tożsamy
Z muzyką tego, co się dzieje.
***
Song
A
Rowan like a lipsticked girl.
Between
the by-road and the main road
Alder
trees at a wet and dripping distance
Stand
off among the rushes.
There
are the mud-flowers of dialect
And
the immortelles of perfect pitch
And
that moment when the bird sings very close
To
the music of what happens.
***
Zbieranie jagód
W końcu sierpnia potrzebna im była ulewa
I tydzień słońca, żeby zaczęły
dojrzewać.
Wpierw jedna, lśniąca grudka fioletu pomiędzy
Zielenią i czerwienią twardych wciąż jak
węzły
Innych. Jadłeś tę pierwszą, słodką jak
zakrzepła
Na dnie kieliszka kropla wina: jeszcze
ciepła
Krew lata, plamiąc język, budziła
zuchwały
Głód zbierania. Czerwone atrament owiały
I głód słał nas – z bańkami, słojami –
na skróty
Przez głogi, mokre trawy bielące nam
buty.
Po obrzeżach kartoflisk, łąk, zagonów
żyta
Krążyliśmy, aż bańka ciążyła, nabita
Warstwami jagód: na dnie – zielone, na
górze –
Ciemne, wybałuszone baniasto i duże,
Jak oczy na talerzu. Pokłute prze głogi
Dłonie miało się lepkie niby Sinobrody.
Chowaliśmy jagody w oborze, na później.
Ale zawsze zdążyły szczurzoszarym
puszkiem
Żarłocznej pleśni pokryć się jeszcze
przed nocą.
Sok też cuchnął. W zerwanym z gałązki
owocu
Słodki miąższ fermentował i kwaśniał. Co
roku
Dławiły mnie te same łzy: to nie w
porządku,
Że gnije, śmierdzi słodycz tak świeża,
tak świetna.
I z nadzieją, że przetrwa, wiedziałem:
nie przetrwa.
***
Łyk wody
Co rano przychodziła z wiadrami po wodę,
Jak stary, z pól niosący się w
chwiejnych zakosach
Nietoperz: kaszel pompy, brzęk wiadra,
powolne
Diminuendo plusku, kiedy woda rosła
Ku krawędzi – te znaki wieściły jej
przyjście.
Pamiętam szary fartuch, odbitą miejscami
Białą emalię wiadra, pełnego
przejrzyście
Po brzegi, drżenie głosu – skrzypiał tak
jak ramię
Pompy. Nocami, słany przez pełnię znad
dachu,
Wpadał w jej okno promień i kładł się na
wodzie
Postawionej na stole. Z niej czerpię mój
napój
Dziś, mojej posłuszeństwo ówczesnej
przestrodze
Wypisanej na kubku: Wspomnij co godzina
Dawcę Darów, wpółstartej z glazury
naczynia.
Warto zaznaczyć
również, że Samus Heaney wraz ze Stanisławem Barańczakiem przetłumaczyli
świetnie przyjęte „Treny” Jana
Kochanowskiego (The Laments, 1995).
Oprac.: mgr Gizela Sznajder
(na podstawie wstępu do: Seamus Heaney: 44 wiersze. Wybór. Przekład, wstęp i opracowanie Stanisław
Barańczak.)
U nas w bibliotece dostępne:
- Heaney S.: Przejrzysta pogoda. Wiersze wybrane. Kraków: Znak, 2009. ISBN
978-83-240-1265-7
Więcej znajdziecie tutaj:
- Heaney i Barańczak
http://www.dekadaliteracka.pl/index.php?id=2322
- Niósł ze sobą Irlandię.
Seamus Heaney nie żyje
- Wikipedia
- wiersze
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz